Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Na marne 275.jpg

Ta strona została uwierzytelniona.

później ukończył egzamina doktorskie. Było to w jasny jesienny dzień, dwaj przyjaciele wracali z dyplomami w kieszeniach do domu. Twarz Szwarca nosiła na sobie jeszcze ślady choroby, ale zresztą był zdrów zupełnie, Augustynowicz prowadził go pod rękę; przez drogę rozmawiali o przeszłości.
— Siądźmy tu oto na tej ławce — mówił Augustynowicz, gdy weszli do ogrodu. — Śliczny dzień. Lubię wygrzać się na słońcu w dzień taki.
Siedli. Augustynowicz wyciągnął się wygodnie, odetchnął i rzekł wesoło:
— Cóż, stary! Od trzech miesięcy powinnibyśmy mieć w kieszeni te marne świstki, które mamy dopiero dzisiaj.
— Tak. Otóż i jesień — odparł Szwarc, odrzucając laską kilka zżółkłych liści, leżących wedle ławki.
— Ba, liść pada z drzewa, a ptactwo ciągnie na południe — mówił Augustynowicz. — Potem, zniżywszy głos i ukazując szybujące po nad drzewami stado pliszek, dodał: