Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panowie, proszę o głos, — odezwał się wreszcie protektor benefisów panny Izy — do naszego laudum musimy dodać jeden warunek: niech Pukiel w naszem imieniu jedzie, ale niech nie przysyła wiadomości swojemu tylko pismu i nie każe nam z niego przedrukowywać. Kiedy delegacja — to niech będzie delegacja.
Siedli do wagonu; przygotowując się do swych ról, dwaj delegaci zaczęli milczeć, a pan Pukiel mówić. Zapewniwszy jeszcze raz kolegów, że ich dopuści do równego udziału w wiadomościach o „Tissocie u wrót Lechji“, szepnął do swego współpracownika:
— A sfabrykujcie tam znowu nadesłane o subjektach handlowych.
Pojechali. W drodze delegacja odbyła krótką naradę, czy menu dla Tissota ma być polskie, czy kosmopolityczne. Szala przeważyła się na korzyść kosmopolityzmu, z obawy, ażeby znakomity podróżnik, mszcząc się potem za krzywdę swego żołądka, nie ubliżył w opisie zrazom z kaszą lub barszczowi z rurą. Na granicy podniesiono jeszcze kwestję, czy nie wypadałoby powitać gościa z konia, ponieważ jednak chęć ta odezwała się zbyt późno, a przepisy kolejowe takiej ostentacji się sprzeciwiały, więc postanowiono odbyć ceremonję na własnych nogach. Przybył wreszcie pociąg z Krakowa. Delegacja nasza, ujrzawszy głowę Tissota, ozdobioną wieńcem mchów karpackich, krzyknęła: niech żyje!
— Upragniony gościu! — zawołał mówca poselstwa. — W imieniu prasy warszawskiej witam