nie będzie w wyjątkowem położeniu. Radzę panu przetłumaczyć na francuski moją Starościnę[1].
Z egzemplarzem Starościny udał się Tissot do Gazety Krajowej[2].
— Pokój — przemówił jej redaktor — jest tylko przygotowaniem do wojny. Niesłusznie więc oskarżają nas, że ją ciągle przepowiadamy. Niesłusznie, po dwakroć, bo, jak umiemy cenić pracę w pokoju, dowodem opisy triumfów Modrzejewskiej i Kochańskiej. Nie czytałeś pan korespondencyj z Ameryki — Amerykanie wyli z zapału, jak tygrysy, tak, wyli. Mam słabostkę, ale któż jej nie ma? — lubię strzelać do niejakiego Ligęzy. Wyjechał już — szkoda. Pan ma jeszcze dużo redakcyj do zwiedzenia — będę towarzyszył.
Siadłszy do powozu, redaktor Gazety Krajowej powiózł Tissota do Gazety Giełdowej.
— Ach, panie, — zawołał do słynnego podróżnika przedstawiciel kupiectwa — co ja mam z tą okowitą i z tym Puklem. Znowu mi kursa ukradł.
Na tem wizyta się skończyła.
— A teraz — rzekł towarzysz Tissota — pojedziemy do Gazety Miejscowej[3]. Zrobię jednak panu małą uwagę. Ponieważ jest to polski Lemoine i zwykłym gościom podaje na przywitanie nogę, więc musisz go pan interviuwować.