Życie stało się jeszcze dziksze niż za owych czasów, gdy tartak klekotał w pustyni.
Ze wschodu napływali ludzie najgorszego gatunku i rozbójnicy, skazani na śmierć, podpalacze, złodzieje, piraci z Missisipi, awanturnicy stepowi. Europa i Ameryka wysyłała tam swoje szumowiny i męty; spokojni nawet niegdyś ludzie dziczeli wśród pustyni i takiego otoczenia.
Rozmaite narodowości mieszały się w jeden stujęzyczny chaos: byli Francuzi, Niemcy, Irlandczycy, Yankesi, emigranci polscy, nawet Indjanie.
W tej bezładnej, rozpętanej mieszaninie nie było żadnych praw, żadnych ustaw, żadnej ochrony dla słabszych przed silniejszymi. Jedynym regulatorem stosunków ludzkich był rewolwer i nóż.
Ulica Górników roiła się pijanymi. Ludzie ci o rozpłomienionych twarzach, w porozwiązywanych na szyi koszulach, taczali się od jednego chodnika do drugiego, rycząc ochrypłemi głosami: Darling, I am growing old i strzelając dla zabawy z rewolwerów do parkanów, które też podziurawione były jak rzeszota.
Nocami na ulicy palono papierowe latarnie, napuszczone łojem, lub kupy wiórów. W dzień biały ludzie wśród natłoku widzów bijali się na noże i nikt im nie przeszkadzał. Przeciwnie: kółka widzów, czyli tak zwane ringi, podbudzały zapaśników. Grano także zaciekle w karty. Księżyc, który dawniej, podnosząc się z nad „łąki“, oświecał cichą, uśpioną krainę, teraz oświecał prawdziwą gehennę
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.