Rozpasanie jednak doszło do najwyższego stopnia. Żadne miasto w nowszych czasach nie przedstawia tylu przykładów potwornych zbrodni, zaniku wszelkich ludzkich uczuć i rozpętania namiętności, ile przedstawiało ich wówczas Sacramento. Doszło do tego że człowiek, który wychodził na ulicę, miał pół na pół danych, że żywy do domu nie wróci. Nocami napadano także domy, które broniły się zaciekle. Handlarzom przychodzili na pomoc spokojniejsi górnicy, górnikom handlarze. Gdy awantura przechodziła zwykłe rozmiary, posyłano z prośbą o pomoc do tartaków po drwali.
Po stronie broniących się stawali także strzelcy stepowi, którzy są wszędzie, a którzy rządzą się prawem pustyni.
Opryszków jednak była większość. Każdy dzień przynosił potworniejsze zbrodnie. Sutter rwał włosy z rozpaczy, przeklinając dzień, w którym zbudował tartak i chwilę odkrycia złota.
Ale na reakcję nie trzeba już było długo czekać. Cięciwa, zbyt wyciągnięta, pęka. W chwilach, gdy księżyc podnosił się z nad „łąki“, widywano od pewnego czasu jakichś ludzi, schodzących się pod wielkim dębem nad rzeką.
Obrady ich trwały tydzień.