Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona uśmiechnęła się jak anioł i prosiła mnie do pokoju.
— I byłeś?
— Byłem: nie śmiałem usiąść. Tak mi było głupio, jak gdyby mnie skalpowano, ale nareszcie powiedziałem, żem przyszedł się dowiedzieć, kto ona jest. Niech jej Bóg błogosławi!
— A ona co?
— Ona na to: powiedz, sir, dżentelmanom, swoim kolegom, że nazywam się Mary Monteray; jestem rodem z Luizjany i przybywam tu z mymi przyjaciółmi żyć pod ich opieką.
— Pod naszą opieką?
— Tak! Potem uścisnęła moją rękę. Jak mnie tu widzicie, tak ją uścisnęła swoją małą, bieluchną, błogosławioną rączką... By God!... I powiedziała, że nas szanuje....
Tu Rows nie mógł już więcej mówić ze wzruszenia. Inni ściskali z namaszczeniem jego żylastą, przywykłą do siekiery dłoń; on zaś stał przez chwilę w milczeniu: nareszcie nie mógł wytrzymać dłużej, wskoczył na stół, zadarł głowę do góry, otworzył usta i ryknął:
— Hurra dla miss Monteray!
Hip! hip! hurra dla miss Monteray! — odpowiedziało sto głosów.
— Hurra dla naszej panienki!......
— Dla naszego dziecka!
— Dla naszej słodkiej!....
Posypały się oklaski, mowy, okrzyki.... W pół