była niczem innem, jak tylko wyschłem, płytkiem łożyskiem małego potoku, którym po porze dżdżystej spływała woda z gór do głównego strumienia.
Po obu stronach potoku wznosiły się nieprzebyte gąszcze lasu, podszytego rodzajem bożego drzewka, zwanego „czaporalem“.
Mary szła, odsuwając od czasu do czasu gałązki wikliny, tamującej drogę, gdy nagle przystanęła i poczęła słuchać.
W ciszy leśnej dochodził ją zdaleka zgrzyt żwiru, przytłaczanego ciężkiemi krokami.
Mary, zaniepokojona, odwiodła kurek karabinka.
Wkrótce zaraz za zgrzytem żwiru doszło do jej uszu głuche mruczenie.
Usłyszawszy je, amazonka opuściła natychmiast karabinek.
— Baby! — zawołała wesoło — baby! come here!
Wśród gałązek wikliny, o kilkadziesiąt kroków od Mary, ukazała się olbrzymia głowa niedźwiedzia, biegnącego truchtem wprost ku niej.
— Baby! — zawołała Mary.
Dziwna rzecz: zwierz, zamiast przejść z truchtu w krótki radosny galop, jak to zwykł był czynić, zatrzymał się nagle.
Z piersi jego począł wydobywać się posępny, stłumiony ryk.
— Baby! — zawołała jeszcze raz Mary.
Nagle karabinek zatrząsł się w jej rękach,
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.