Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/061

Ta strona została uwierzytelniona.

a twarz okryła się śmiertelną bladością: to nie był jej baby.
Mary stała oko w oko z najstraszniejszym rozbójnikiem kalifornijskich lasów: szarym niedźwiedziem.
Na wąskiej ścieżynce nie mogła go ominąć, ani ujść w bok — z przyczyny gęstości lasu. Miała wprawdzie w ręku karabinek, ale ten rodzaj niedźwiedzia nie pada nigdy od jednego strzału, a przytem ranny — staje się wściekłym.
Miała także i nóż, najwyborniejszą broń w ręcznem spotkaniu, ale najsłynniejsi nawet strzelcy z Kanady, którzy całe życie spędzają na plenach środkowej Ameryki, nie odważają się uderzyć na grizzly z białą bronią.
Mary była zgubiona.
Tymczasem zwierz podniósł się na tylnych nogach i, machając przedniemi w powietrzu, zbliżał się zwolna ku niej.
Mary przyłożyła kolbę do twarzy: rozległ się strzał, ale odpowiedział nań tylko ryk wściekłości.
— Pomocy! pomocy! — poczęła wołać Mary, zapomniawszy w przerażeniu, że najmniej pięć mil angielskich dzieliło ją jeszcze od domu.
Potwór był już niedalej, jak o piętnaście kroków. Począł teraz rzęzić strasznie, białe pazury jego przednich łap połyskiwały w pomroce nocnej.
Mary uczuła, że nogi gną się pod nią.
Nagle dotknęło coś jej ramienia, a niski, spokojny głos ludzki ozwał się za nią w ciemnościach: