Mary pobiegła po wodę do strumienia, której przyniosła we własnym kapeluszu. Gdy parę jej kropel wpuściła do ust strzelca, ciało jego drgnęło, oczy otworzyły się na chwilę, a usta wyszeptały:
— I beg your pardon! Jestem szczęśliwy...
Mary wsparła jego głowę na swych kolanach i przez czas jakiś siedziała nieruchomie bo nie wiedziała, co robić wołać o pomoc, czy też zostawić rannego i samej iść po ludzi do domu. Zostawiać go bała się, a wołania mogli nie usłyszeć. Ktoby ją widział, tak zamyśloną i schyloną nad bladą twarzą strzelca, mógłby ją wziąć za jakąś rusałkę leśną.
Noc już była zupełna, księżyc wytoczył się wysoko nad las: słowiki tamtych lasów, maukawisy, napełniały gęstwinę słodkiem pogwizdywaniem, klaskaniem i jakby odgłosami pocałunków; wdali szumiał strumień, a szum jego mieszał się z bardzo dalekiem klekotaniem tartaków drwali z Lathrop.
Mary wreszcie namyśliła się, co czynić. Ponieważ karabinek jej pozostał na miejscu walki, wzięła więc ciężki karabin strzelca i, nabiwszy go, wystrzeliła w powietrze.
Powtórzyła to po trzykroć. Za drugim razem światła poczęły biegać po szybach domu Tallera, później światła owe oderwały się od tła domu i roiły, zbliżając się szybko ku Mary; wkrótce zaś kilkunastu Yollofów z Tallerem na czele przybiegło pędem, trzymając w ręku to latarnie, to rozpalone łuczywa.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/063
Ta strona została uwierzytelniona.