Woda zachlupotała po bokach statku, sam zaś statek począł się odsuwać cicho i lekko od warfu...
— Remember! — rozległy się głosy z brzegu...
— Remember, Henry!...
— O, Mary!...
— Bądź zdrów, Henry...
— Niech cię Bóg błogosławi, Mary...
Wiatr porwał resztę słów westchnień. Statek z cieniów brzozowych wysunął się w jasne błękity, mocno oświecone słońcem. Wielka błękitna nieskończoność otwierała się przed nim, również błękitna mgła poczęła go zwolna przesłaniać.... Śpiewy majtków, głośne z początku, zmieniły się w gwar, który chwilami można było tylko usłyszeć, potem w mruczenie niewyraźne, potem w szmer — statek zmniejszał się. Bystre oczy mogły jeszcze przez jakiś czas odróżnić na nim przechyloną postać i powiewający kapelusz; potem wszystko zlało się w jedną masę; masa przeszła niby w białe skrzydło mewy, widne zdala na toni; skrzydło zmieniło się w niewyraźną chmurkę — chmurka w punkt — a potem i punkt stopniał; błękit ogarnął wszystko i zapanował samowładnie na niebie i na ogromnym san-franciskańskim bayu.
Myśli tylko, posłanki serc kochających, przebywały przestrzenie morskie z brzegu na statek i ze statku na brzeg...