— Co u dytka! — zawołał Pan Tretiak z pod Humania: — dość mi tych swarów przed wyprawą!
— Czego się waść wtrącasz? — zapytał pan Skulski, łęczycanin.
— Bo mi się podoba.
— A mnie się nie podoba. Patrzcie go! Humańczuk... Potrafią i waści przymówić.
— To przymów.
— A dobrze! Bre! Bre! humański dureń, co z cudzego woza bere, a na swój kłade.
— Stulże gębę, piskorku! Siedem razy kaczka cię połknęła i siedemeś razy się wyśliznął.
— Ty się zaś nie wyśliźniesz... Parol!
— Dobrze! Parol! Jutro!
— To i ja kogo poproszę! — rzekł pan Pluta.
— Lepiej moich wnuków — odparł pan Zagłoba.
— A jaż to ostatni? — zapytał pan Sipajło.
— Kogóż waść prosisz?
— At! co wybierać... wszystkich i kwita!
— Baczność! — zawołał Zagłoba.
Jakoż do ognia zbliżył się oficer z pod chorągwi pana Radrożewskiego, a jednocześnie ozwało się ciche trąbienie przez musztuk.
— Na koń — skomenderował oficer.
Poczem do pana Zagłoby:
— Siła na tym pojeździe zależy, więc staraj się waść dostać koniecznie języka, choćbyś też sam miał polec z połową ludzi.
Dobrze, — opowiedział stary rycerz — lubo
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.