muszę waści rzec, że takie polecenie łatwiej komuś dać, niż samemu spełnić!
Oficer ruszył ramionami i zawrócił, a oni pojechali. Noc była gwiaździsta, ale bez księżyca. Za majdanem pół mili borku, dalej niezmierne łąki, na nich, jako zwykle latem, biały, nisko leżący tuman, niby morze bez końca. Wąska, pachnąca torfem droga biegła przez owe łęgi, aż hen, ku dalszym borom, między któremi stał nieprzyjaciel.
Gdy wjechali w tuman, ledwie człek człeka mógł dojrzeć, a o kilka kroków nie było widać nic.
— Choć w pysk daj! — mruknął Zagłoba.
Ujechali milę i drugą. W tumanie i mroku nie było słychać nic prócz parskania koni.
Aż tu naraz trzej ludzie, którzy jechali w przeddniej straży, wrócili w cwał, krzycząc:
— Nieprzyjaciel! Nieprzyjaciel!
Tuż za nimi słychać było tętent nadbiegającej jazdy.
Pan Zagłoba zdarł bachmata i krzyknął:
— Bij!
I po chwili zwarli się tak, iż mogli się rękami za piersi chwytać. We mgle rozległ się szczęk szabel, a czasem huk samopału, czasem kwik koński i okrzyki walczących. Pan Zagłoba rykiem żubrowym przerażał ludzi w ciemnościach, ale i miotał się okropnie, gdyż straszny to był żołnierz, gdy go zanadto do muru przyparto.
Pan Skulski ciął jadowicie, po łęczycku, tuż koło pana Tretiaka. Pana Portantego chlaśnięto
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/079
Ta strona została uwierzytelniona.