Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/080

Ta strona została uwierzytelniona.

przez policzek i byłby zginął, gdyby nie pan Sipajło, który, odbiwszy drugi cios, sztychem nieprzyjaciela w gardło ugodził. Pan Pluta, stary i cięty żołnierz, wił się wśród skrzętu, jak wąż w mrowisku — i bił w całe kupy, jak jastrząb w stado dzikich kaczek.
I wzajem jeden ratował życie drugiemu, a wtem wstał powiew. Tuman zrzedł trochę. Mogli się lepiej widzieć.
Więc przyrosło im serca i poczęli pokrzykiwać, aby tem lepiej każdy mógł rozpoznać, co się z towarzyszem dzieje i kogo ma przy sobie. Pierwszy pan Sipajło, który Plucie żywot zawdzięczał, krzyknął z głębi serca w tumanie:
— Górą Mazury!
— Żywie Oszmiana! — odgłosił Pluta.
A inni, nie chcąc się dać wyprzedzić, nuż wołać:
— Sława Łęczycy!
— Chwała witebszczanom!
— Górą Humań!
— Wiwat Rzeczpospolita!
Ale tymczasem natarto na nich z boków — ba — i ztyłu, tak, że wpadli, jako wilkowi w gardziel. Że jednak byli z różnych stron, przeto wstydzili się siebie wzajem, więc żaden nie prosił pardonu i bili się do upadłego — bez nadziei, ale na śmierć.
Byliby też wszyscy polegli, gdyby nie to, że pan Zboiński, wiedząc, iż w małej liczbie i w nocy nietrudno o przygodę, pociągnął za nimi w trzysta Mazurów, chłopów dobrych. Ów obegnał nieprzyja-