Lecz gdy w Sydonie księżyc zaszedł, a psy się uśpiły, różana Thalestris stanęła nagle w przebraniu młodego eunucha przed Abdolonimem, który płakał w swoim ogródku, grając na cytrze — i, załamawszy ręce, zawołała:
— O, Abdolonimie! — wszystko przepadło, cała nadzieja za nic!
— Za nic! — jęknął młodzian.
I, wydobywszy odpowiednio żałosny dźwięk ze strun cytry, odstawił ją na bok, a natomiast chwycił w objęcia dziewczynę i począł całować jej umalowane henną powieki.
A gdy słodycz pieszczoty ukoiła nieco ich zbolałe serca, zapytał:
— Czy mówiłaś z ojcem, Thalestris i czy gniew jego nie spadł na twoją lubą głowę?
— Ojciec nie gniewał się, — odpowiedziała — ale położył mnie na kolanie i osmagał do krwi łodygami róż twoich, żebym poznała, że w darach twoich mieści się nie radość dla mnie, lecz boleść!...
— Bogowie! — zawołał z rozpaczą, a zarazem i z zapałem Abdolonim — pozwól mi ucałować twe rany!
Lecz dziewica spuściła oczy:
— Nie, Abdolonimie, — na to nie mogę pozwolić...
Nastała chwila milczenia, tylko słowiki sydońskie, ukryte w cyprysach, posypywały jakby gradem pereł ogród i oboje kochanków.
— Abdolonimie... — szepnęła dziewica.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.