— Słucham cię, liljo Libanu.
— Oto przekupiłam stróżów i wykradłam się z domu, ażeby ci powiedzieć, że bez ciebie śmierć milszą mi będzie od życia.
— A więc umrzyjmy razem, Thalestris!
— Otrujmy się, Abdolonimie!
— Mam w piwnicy placki, przygotowane z cykuty i miodu, na szczury, które niszczyły owoce pracy mojej. Spożyjmy je i zstąpmy razem w krainę cieniów!
— Niech się tak stanie — odrzekła Thalestris.
Więc Abdolonim wstał, ażeby pójść po zabójcze placki, lecz dziewica położyła mu rękę na ramieniu.
— Zorze wieczorne zgasły niedawno, — rzekła — do świtu daleko, a noc tak wonna i cudna. Wkrótce wieczysta ciemność pokryje oczy nasze, więc jeszcze popatrzmy na te światła niebieskie, które nad nami migocą.
I złożyła mu głowę na ramieniu, poczem, zwróciwszy źrenice na księżyc, poczęła do niego przemawiać głosem cichym i smutnym:
— Tanit, Tanit, o ty blada i czysta bogini, która płyniesz teraz, jak łódź srebrna nad sennym Sydonem, czemuż to świecisz nam po raz ostatni?
A Abdolonim:
— Ty, która co miesiąc umierasz i zmartwychwstajesz, uśpij nas, a potem zbudź do nowego życia.
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/096
Ta strona została uwierzytelniona.