— Albo obejmij nas srebrną siecią twoich promieni i pociągnij nas ku sobie...
— Albo zmień naszą miłość w twój blask własny, ażeby nie zmarła razem z nami, bo nie życia nam żal, lecz miłości...
— O Tanit!
— O Tanit!
Nastała znów cisza, tylko cyprysy trzęsły się od pieśni słowiczych.
Thalestris siedziała przez czas jakiś bez ruchu z przechyloną wtył głową i otwartemi ustami, rzekłbyś podając je księżycowi, lecz nagle drgnęła i rozbudziła się, jakby ze snu.
— Gdzie ja jestem? — spytała.
— Przy sercu mojem — odpowiedział młodzieniec.
— Wszakże my mamy umrzeć, Abdolonimie?
— Tak jest, o piękna moja!
— Kochaszże ty mnie?
Abdolonim pociągnął ją ku sobie, wpił się ustami w jej usta i pozostali tak, póki im nie zbrakło oddechu.
Poczem zaszemrał znów głos Thalestris, podobny do szmeru strumyka:
— Abdolonimie, wszak śmierć wszystko rozwiązuje i od wszystkiego wyzwala?
— Wyzwala... — potwierdził młodzian.
A ona mówiła dalej:
— Więc, jeśli śmierć wszystko rozwiązuje i od wszystkiego wyzwala, to... to co? Abdolonimie?...
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/097
Ta strona została uwierzytelniona.