dzierniku, w dzień świętego Gereona[1], 1410 r. stanęli pod miastem, a przypuszczając, że im wśród jego ulic walczyć przyjdzie, pozsiadali z koni i, zostawiwszy je pachołkom, gotowali się pieszo uderzyć na nieprzyjaciół.
Lecz niecałkiem zdołali zaskoczyć Polaków, którzy, lubo nierychło spostrzegli wojska zakonne, mieli wszelako dość czasu, by skoczyć hurmem do klasztoru, w pobliżu nad rzeką Brdą położonego, tam przywdziać zbroje, siąść na koń i sprawić szyki bojowe.
Ujrzawszy to, krzyżacy poniechali zdobycia miasta i co prędzej wrócili do koni — tak, że po krótkim czasie stanęły naprzeciw siebie dwa potężne żelazne zastępy.
Hufce niemieckie płonęły żądzą boju lecz w okrutnym Kochmeistrze upadło serce na widok polskich chorągwi, zmiarkował bowiem zbyt późno, że pojmani na błotach szlachcice zwiedli go chytrze, że nie mieszaną drużynę ma przed sobą, ale straszliwe „przedchorągiewne“ rycerstwo z pod Grunwaldu. Poznał ich zdala po olbrzymich koniach, po zbrojach, po znakach na tarczach, po rodowych „zawołaniach“, które rozlegały się jak grzmoty wśród szyków — i zadrżał. Nie o własne życie mu chodziło, gdyż serce kipiało mu dziką odwagą, ale zadrżał na myśl, co się stanie, jeśli nowa klęska przygniecie zakon i jeśli ci świeżo przybyli „goście“
- ↑ T. j. 10 października (Przyp. wydawcy).