Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.
—  121  —

słowy przeganiać, że hańbi ich i gubi i że nie poto z dalekich krajów przybyli, aby przed Polakami uciekać, jeno dlatego, by w równym boju się z nimi potykać i sławę, choćby za cenę życia, pozyskać.
Więc Kochmeister, widząc, że nanic dalsza ucieczka i że łucznicy królewscy bez bitwy mu wojsko wytracą, zatrzymał się we wsi Łącko i, stanąwszy na wysokiem wzgórzu, postanowił stawić czoło Polakom. Lecz owi, widząc przed sobą stromą wyniosłość, a pewni już, że im się nieprzyjaciel nie wymknie, obeszli ją dokoła i, zajechawszy od strony najmniej pochyłej, poczęli z wielką radością ustawiać się do walnej rozprawy.

Ale zanim rozpoczęła się bitwa, przybył przed szyki polskie herold z oznajmieniem, że Konradus Nyempcz, rycerz cesarza Zygmunta, sławny ze zwycięstw w licznych bitwach i turniejach, wyzywa na pojedynek rycerski każdego z polskich rycerzy, któryby ośmielił się z nim zmierzyć. Na to z szeregów wyjechał natychmiast Jaśko ze Szczytów, herbu Doliwa[1] i podjąwszy ostrzem kopji rzuconą rękawicę, ruszył między dwa wojska. Wyskoczył ku niemu Nyempcz z wielkim pośpiechem i zderzyli się na środku pustego pola, jako dwie burze, które z przeciwnych stron nadciągną. Lecz dzień zapowiedział się złą wróżbą dla Niemców, gdyż zwalił Jaśko z konia odrazu cesarskiego rycerza —

  1. Długosz.