śmierć powłóczyła bladością oblicza, stratowana ziemia odzywała się jednym jękiem.
Lecz bój trwał dalej: biły obuchy, dźwięczały miecze i tarcze, a wrzawa bojowa i okrzyki „zawołań“ rodowych głuszyły ów jęk przyziemny. Wieśniakom z Łącka, którzy spoglądali z wysokich drzew na bitwę, wydało się, że widzą walczących z sobą olbrzymów.
Łoskot starcia rozlegał się na całą okolicę. Szał bojowy ogarniał dusze, rozgorzały oczy i serca, jak pochodnie, ramiona zamieniały się w pioruny i bój trwał dalej.
Parły na się wzajem dwie ławy tak uporczywie, że wkońcu uczynił się ścisk straszliwy. W tym ścisku pomieszały się konie, tarcze, zbroje. Tu i ówdzie niedość już było miejsca na rozmach miecza, lub toporu, więc chwytano się za ramiona, wbijano sobie w piersi i w gardła krótkie mizerykordje, bito się złamkami i rękojeściami mieczów. Tysiące zaległy już pole; ochrypłe gardła zamilkły, — lecz bój trwał ciągle, straszny jak płomień, ponury jak śmierć.
Aż wreszcie zbrakło oddechu w piersiach ludziom i koniom. Bitwa poczęła mdleć, albowiem omdlały ręce i zdrętwiały ramiona. „Wówczas stało się, — mówi kronikarz[1] — że jakby za wzajemną zgodą przerwano bój i oba wojska wykrzyknęły, aby chwilowy uczynić rozejm“. Jakoż, za znakiem
- ↑ Długosz: Hist. Pol. L. XI.