— Ach, — odzywa się Irka — żeby to kto chciał przy nas kogoś uwieść!
— Wiedziałybyśmy przynajmniej, co to znaczy — odpowiada Marynia.
Dalszą rozmowę przerywa dzwonek, poczem w drzwiach ukazuje się pan Stefan Okniński czyli „Lemiesz“. Pan Lemiesz, jakkolwiek jest autorem trzech tuzinów sonetów, jednakże podobny jest do człowieka wogóle. Nie spogląda ponuro, myje się co rano, nie nosi peleryny, nosi koszulę, nie nosi długich włosów, co sam tłumaczy tem, że swego talentu nie chce sztukować ani peleryną, ani czupryną. Ponieważ ma przytem majątek, znacznie większy od talentu, przeto nikt mu nie zazdrości sonetów i jest mile widziany i niemal podziwiany przez kobiety. W tej chwili trzyma w ręku bukiet kwiatów i obwiązane różową wstążeczką pudełeczko. Po wejściu wita się poufale z autorkami, całując każdą w główkę.
— Niech pan siada — zaprasza Marynia. — Jakie śliczne kwiaty.
I, tak mówiąc, wpatruje się pilnie w pudełko.
— Kwiaty są dla cioci, pudełko z cukierkami dla was — mówi pan Stefan. — A ciocia jest?
— Jest. Musiała słyszeć dzwonek, ale nadejdzie dopiero za chwilę, bo jak pan przychodzi, to ciocia zawsze poprawia włosy, a czasem zmienia krawatkę i nawet się trochę pudruje, żeby ją twarz nie paliła.
Pan Stefan rzuca na stół pudełko, następnie
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.
— 142 —