dawnym ideałom, ale gdzieś tam, w głębi i na dnie serca, była ukryta, jak owad w kokonie, mimowolna dla tych ideałów cześć i jakaś wobec nich utajona trwoga, podobna do trwogi, jakiej ludzie doznają wobec zaświatowych duchów, albo świętokradcy nocą w kościele. I od tego nie mogli się uwolnić. Nie czuli się też wcale szczęśliwi. Zdawało im się, że w głowach ich pali się światło jasne i jedynie prawdziwe, ale, że nie promieniuje, nie rozświeca im życia i że chodzą jakby w zmierzchu. Widywali wszakże kolegów z takiemi samemi latarkami w głowach, ale były to poczęści tępaki — prawdziwe gramofony, w które nagadano radykalnych frazesów, — a poczęści charaktery niezmiernie liche. — Wprawdzie i w nich obu te stany duszy były tak zamącone i niewyraźne, że nie umieli się nawet wzajem o nich rozmówić, — odczuwali wszelako coś, jakby wielki niepokój, który nie opuszczał ich ani na chwilę, a obecnie towarzyszył im w drodze do Zawady.
Tymczasem noc wlokła się: godzina płynęła za godziną, przynosząc coraz większe utrudzenia. Pogrążone w pół mroku, w pół świetle postacie ludzkie zaczęły się kiwać. Wrzaskliwy z początku szwargot cichł i ustawał. Zrywał się tylko znów na chwilę wówczas, gdy przez zapocone okna błysnęły latarnie stacyjne i gdy jedni podróżni wychodzili z wagonów, drudzy, poprzedzeni falą zimnego powietrza, wchodzili i zajmowali miejsca. Te fale trzeźwiły chłopców, którzy nie mogli wprawdzie
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 154 —