zawsze boli, zwłaszcza gdy i ktoś drugi na tem cierpi. Każdy miewa też chwile jakiegoś niepokoju — i... dobrze, że się ten borek już kończy, bo takie wspomnienia, jakie się z nim łączą, to także swego rodzaju zmora.
Tu nagle ocknął się, albowiem sanki stanęły.
— Feliś, czemuś stanął? — zapytał.
Ale głos jego zabrzmiał we mgle jakoś dziwnie, jakby mówił ktoś obcy i zdaleka.
A brat zwrócił ku niemu twarz i odrzekł równie nieswoim, zająkliwym głosem:
— Nie wiem... konie sta... nęły...
Nastała chwila ciszy, tylko konie zaczęły przysiadać na zadach i chrapać głośno.
Byli już u samego wylotu zawadzkiego borku i w pierwszej chwili nie ujrzeli nic, coby dać mogło powód do niepokoju, a tem bardziej do strachu, a jednak w mgnieniu oka włosy zjeżyły się im pod czapkami, zęby poczęły szczękać, a źrenice rozszerzyły się z trwogi.
Jakieś niepojęte przerażenie napełniło las, powietrze i mgłę, której białawy, wydłużony obłok przesuwał się wpoprzek drogi, wzdłuż sosen.
Nastała chwila zakrzepłej, trupiej ciszy.
A wtem, z owej mglistej otoczy wychylił się oddział kosynierów
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Szli chłopi w sukmanach, z drągami osadzonych sztorcem kos na ramionach. Przechodzili polem, tuż na skraju lasu i niedaleko od sanek. Ale kroki