zmierzchem, gdy śnieg, oświecony zorzą, daje blaski fioletowe, a noc ma zapaść pogodna, bywa w owych blaskach, w owem zaciszeniu się natury, w pustoszy pól i mrocznych masach lasów coś uroczystego i tajemniczego zarazem. Tę to uroczystość, tę duszę zimowej natury i zimowego zachodu umiał Witkiewicz odczuć i zakląć z niepospolitą siłą i prawdą. Rozwiałaby się ona, gdyby artysta na takie tło rzucił mnóstwo ludzi i koni i zapełnił obraz ruchem. Ale tych trzech zbrojnych, jadących wolno, a ostrożnie i cicho, jeszcze ją podnosi. Obraz nie przestaje mimo postaci końskich i ludzkich być krajobrazem, czarującym zarazem prawdą i poezją, tem więcej, że ta prawda i poezja mają taki swojski charakter. Gdyby kto z nas zobaczył ten krajobraz w Monachjum lub Paryżu — odrazu na widok tego nieba, sosnowych lasów i pustych pól, przysypanych śniegiem, znalazłby się myślą w stronach rodzinnych. Niemniej rozumiemy, że cudzoziemców musi dziwić oryginalność podobnych malowideł. W obrazie „siedzi dusza“, całkiem nam swojska, a im obca, dusza, na której wyraz składają się nieświadomie zarówno natura, jak i ludzie.
Ci Trzej jeźdźcy — to cały poemat. Zapominasz, że jesteś w galerji — siadasz i poczynasz myśleć. Widzisz za nimi las i zorzę wieczorną, a przed nimi drogę, niezmiernie daleką, wiodącą niewiadomo dokąd... Wyobraźnia twa pracuje dalej sama — i mimowoli tworzysz jakąś powieść, jakiś niedokończony poemat. Potem myślą ulatujesz
Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.