Wyznaję, że gdy mnie proszono o napisanie kilku słów przedmowy do niniejszej książki, nie wypadło mi to w porę. Byłem zajęty inną pracą, od której z trudnością tylko mogłem się oderwać. Autorki ani jej prac nie znałem; słyszałem, że niedawno wystąpiła na pole literackie, wiadomo zaś, że pierwsze wystąpienia bywają w najlepszym razie dobrą zaledwie wróżbą, niezmiernie zaś rzadko objawami, zasługującemi na ściślejsze studja.
Z tem wszystkiem nie miałem ani siły, ani chęci odmówić, bo o tę koleżeńską przysługę prosił mnie utalentowany rzeźbiarz Błotnicki, bliski mój znajomy, a zarazem mąż zmarłej przed niedawnym czasem autorki. W tych warunkach odmowa byłaby zbyt dla niego bolesną. Sam mi oświadczył, że na wydanie prac żony patrzy jak na ostatni względem niej obowiązek, a zarazem, jak na akt czci i pamięci dla zmarłej. Wobec tego zabrałem się natychmiast do czytania korekt.
Zabrałem się jednak z pewnym strachem. Myśl, że utwory te pokrywa świeży całun, a do tego