Nieraz już zauważono, że wielka łatwość pisania źle wróży o przyszłości autora. Być może, że tak jest. Prawdziwy talent często szamoce się początkowo z formą, jak jeździec z dzikim koniem, ale rychło zmaga ją i czyni zarówno posłuszną, jak karną. Ilekroć o tem myślę, przychodzi mi na pamięć wiersz Wiktora Hugo, poczynający się od słów:
I chwyciłem go za uzdę
I ciągnąłem całą siłą,
Że aż wysilenie brózdę
Między brwiami mi zrobiło.
Autorka przechodziła niewątpliwie przez podobne wysilenia, które widoczne są jeszcze w obrazku: Jej dziecko. Wkońcu przyniosły one jednak plon obfity. Bije to w oczy w następnej zaraz nowelce: Kraseńka. Jest to niewątpliwie najlepsza rzecz w tym zbiorze, tak nawet dobra, że ją bez żadnej przesady można uważać za perełkę w swoim rodzaju. Wszystko tu zaobserwowane wprost z życia. Prawda charakterów równa się prawdzie otoczenia. Pewna już siebie ręka kreśli ten wizerunek wsi rusińskiej i chłopskiej niedoli, a tem pewniejsza, że wiedzie ją serce. W poprzednich nowellach uczucie biło tak żywo, że narzucało się z nieprzepartą siłą czytelnikowi, ale brakło im jednej rzeczy: obrazu. Tu już jest obraz — i to nie przemalowany z byle wzoru, ale wprost z natury, biegle i z sumiennością flamandzką. Wioska, chata, ludzie, kreśleni są tak, że i sama rzeczywistość niewiele plastyczniejsze