Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/371

Ta strona została uwierzytelniona.

miecku, ze trzy po francusku, a zresztą tylko po angielsku. Utworzyliśmy więc piękną mieszaninę wszystkich języków na świecie z dodatkiem migów, któremi ratowaliśmy się w razie potrzeby. — W ostateczności wpadłem jeszcze na łacinę — Anglik nie umie — prócz kilku słów — i po łacinie. — Zresztą, choć sili się na francuski, to tak wymownie, że nie rozumiem ani słowa. Zacząłem się śmiać, a on także.
Tymczasem przybyliśmy do Brukseli. Była godzina piąta rano (według warszawskiego południka czwarta), dzień bielał już na dobre i wszystkie przedmioty można było widzieć niewyraźnie. — W Brukseli następuje zmiana pociągów i ze dwie godziny odpoczynku, a że pociąg zatrzymuje się prawie w środku miasta, Anglik więc zaproponował mi, żebyśmy poszli je zwiedzić. Na ulicach pusto było jeszcze zupełnie, miasto spało; tu i owdzie tylko turkotały wozy, przeznaczone do wywożenia śmieci z ulic, a zaprzężone w ogromne finlandzkie konie. — Miasto schludne, wesołe, w niektórych nawet miejscach, mianowicie na placu Leopolda, piękne, — ale zresztą nie przedstawiające nic szczególnego i bez przedmieść o połowę przynajmniej od Warszawy mniejsze. — Najpiękniejszą rzeczą jest park, położony w samym środku, a pełen ogromnych drzew nieznanego mi gatunku. Pałac królewski zato niewiele piękniejszy, niż u nas dom Kronenberga. Jest tu podobno wspaniały ogród zoologiczny, ale nie był jeszcze otwarty, a zresztą leży daleko za miastem. Z tem wszystkiem ten powierzchowny