nie śniło — i zawarłem wieczyste przymierze ze szlachetnym narodem Siouxów. Przymierze to dla mnie tem jest cenniejsze, że u pasa wojownika, z którym rozmawiałem, wisiało kilka świeżo widocznie zdartych skalpów.
Wojowniczy Siouxowie byli obecni w Ketchum dla układów z zarządem kolei żelaznej. Bardzo mi się podobali i cała moja sympatja jest po ich stronie. Zato Amerykanie robią jak najgorsze wrażenie. Cuda będę opisywał o nich w Gazecie. Piszę teraz w wagonie, który strasznie trzęsie, dlatego tak bazgrzę; że na okręcie było sto razy gorzej, oto więc powód, dla którego nie napisałem dotąd korespondencji. Jestem teraz odległy o całe tysiące mil już nie od Warszawy, ale od New Yorku. Okolica, przez którą przejeżdżam, pusta jest i dzika. Ziemia nie należy do nikogo. Z okien widać umykające przed pociągiem antylopy, żubry i skunksy, które niepachną okropnie i wonią swoją napełniają całą okolicę. W Utah, czyli w Ogden, zatrzymamy się parę godzin. Skorzystamy z nich, aby wyjść na polowanie, — tu i tam obfitość zwierzyny, a prerja zaczyna się zaraz za stacją.
Tymczasem kończę i całuję rączki Pani, jeszcze raz powtarzam podziękę za czekoladę.
(Warszawa, 1917).