Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/390

Ta strona została uwierzytelniona.

z fali na falę i idzie naprzód, aż wreszcie — po kilkunastu lub więcej dniach podróży — poczyna się rysować i jakby wychodzić z wody ziemia, do której dążyli. Brzeg widać i widać coraz wyraźniej. Dom kwarantanny na Sandy Hool wynurza się z fali, dalej widać olbrzymie ujście East-River, dalej lasy masztów, nad niemi spiętrzone dachy, kominy fabryczne, wieże, nad tem wszystkiem jeszcze kolumny dymów, rozwiane w puszyste kiście u szczytów — to New York i jego okolice. Nasi podróżni cisną się na pokład wzruszeni i uradowani. Kto przebył ocean, łatwo zrozumie ich radość na widok ziemi. A oto wydaje im się, że Bóg umiłował się już nad nimi, jakoby nad jakim taborem, błądzącym po pustyni i, przeprowadziwszy ich szczęśliwie przez morze, ukazał im ziemię obiecaną. Tymczasem przywykłych do ciszy i jednostajnej pustoszy morskiej otacza gwar i hałas kipiącego życia. Mały statek pilota mknie z chyżością jaskółki po falach i zbliża się do okrętu, za nim drugi z kwarantanny. Śruba poczyna burzyć wodę, popychając okręt to wtył, to naprzód, słychać hurkot rozwijających się sznurów, okrzyki, nawoływania i klątwy majtków; godzina jeszcze; okręt wsuwa się w wąski dok jak w futerał i wyludnia się z pasażerów.
Przyjechali. Przez wielki budynek celniczy na t. z. warfach wychodzą na ulicę...
I teraz co ?...
Maciej spogląda na Bartłomieja, Bartłomiej na