wogóle, w czem tylko różni się życie amerykańskie od polskiego — angielskie. Ograniczę się na przytoczeniu kilkunastu tylko przykładów, wyjętych po największej części nie ze zwyczajnej mowy, ale z języka tamtejszych pism polskich. I tak, zamiast: kolej żelazna, znajdziesz rajlrod, zamiast bilet tykiet, zamiast kancelarja ofis, zamiast statek parowy stymer, zamiast mniejszy żaglowiec bot, zamiast hipoteka morgedż, lub ded[1], zamiast wagon kar, zamiast deski lumber, zamiast płot feus, zamiast siano hay, zamiast kurnik czyken-jad, zamiast żyto korn, zamiast woźnica tymster lub drajwer, zamiast wóz tym, zamiast sklep stor, zamiast szynkownia salon, zamiast sprawa biznes (bussiness), Boże Narodzenie nazywa się Chrystmas, sąd (budynek sądowy) kurt, bawialnia parlor, powozik buggy, ubranie całkowite siut i t. p. Dalej pod wpływem składni angielskiej rodzą się także wyrażenia, jak: Dziecko tyle a tyle lat stare. Robić życie. Człowiek wart tyle a tyle dolarów. Robisz mnie śmiać się. Nie słyszałem nikogo mówić. Wczorajsze papiery pisały. Fuliszujesz mnie. Well, drogi panie! Certainly, kochany panie! etc.
Jednakże pisma przestrzegają czystości języka. Księgarnie Barzyńskich, Dyniewicza i Piotrowskiego sprzedają książki polskie, stowarzyszenia starają się prowadzić swe sprawozdania w najlepszym ję-
- ↑ Pisownię tych angielskich wyrazów zachowuję polską, to jest taką, jakiej używają tamtejsze dzienniki nasze.