Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Pisma zapomniane i niewydane.djvu/475

Ta strona została uwierzytelniona.

Jasną, bladą, błękitną, bardzo idealną,
Jak szept gajów litewskich. Jej buzię owalną
Niewinność tak spowiła w spokój i tęsknotę.
Żem pomimo nieśmiałość spytać miał ochotę,
Gdzie jedzie, jak daleko, którą wreszcie klasą, —
Gdy wtem głos matki zabrzmiał: „Lolu“. Ja, jak Tasso
Nieboszczyk, ucieszony dźwięcznością imienia,
Nie szukając już nawet jednego spojrzenia,
Siadłem i czekam. Wkrótce słychać świst szalony,
Chwila cicho; świst znowu: zadrżały wagony
I jedziem, coraz szybciej... i wreszcie szarawe
Obłoki dymu... skryły przed nami Warszawę.
Więc rozmowa się wszczyna... Wtem z drugiej przegrody
Jakiś głosik niewieści, dźwięczący i młody,
A pełny tych akcentów, po których i w piekle
Rozpoznałby Litwina, rzekł: „Jak skuczno wściijekle
Co? Długoż to tak będzie?“ — Na to ja: „Jeżeli
Za wolno jadą... krzyknę, może będą chcieli
Popędzić“. — I wysadzam głowę poprzez okno.
Patrzę: deszcz, konduktory i wagony mokną;
Więc krzyczę: „Poganiajcie, a będzie na piwo,
Tryngield na pierwszej stacji, tylko duchem, żywo,
Bo się panienka nudzi“. — „To aż cóś się dzieje“,
Rzeknie mama. „No, Lolu, pan się z ciebie śmieje!
Takie to koroniarze hitre, co? No, proszę!
Niedarmo starzy mówią: Do Litwy po grosze,
Do Korony po rozum“. Więc ja, zawstydzony
Własną hitrością, pytam dalej, z której strony