Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 060.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Umilkli znów obaj — wreszcie po niejakim czasie Viniciusz rzekł już spokojniej:
— Dziękuję ci i niech Fortuna szczodrą ci będzie.
— Bądź cierpliwy.
— Dokąd się nieść kazałeś?
— Do Chryzotemis...
— Szczęśliwyś, że posiadasz tę, którą kochasz.
— Ja? Wiesz, co mnie jeszcze bawi w Chryzotemis? Oto, że ona mnie zdradza z moim własnym wyzwoleńcem, lutnistą Teoklesem, i myśli, że tego nie widzę. Niegdyś kochałem ją, a teraz bawią mnie jej kłamstwa i jej głupota. Chodź ze mną do niej. Jeśli pocznie cię bałamucić i kreślić ci litery na stole palcem, umoczonym w winie, wiedz o tem, że nie jestem zazdrosny.
I kazali się ponieść razem do Chryzotemis.
Lecz w przedsionku Petroniusz położył rękę na ramieniu Viniciusza i rzekł:
— Czekaj, zdaje mi się, że obmyśliłem sposób.
— Niech wszystkie bogi ci nagrodzą...
— Tak jest! sądzę, że środek jest nieomylny. — Wiesz co, Marku?
— Słucham cię — moja Athene...
— Oto, za kilka dni, boska Lygia będzie spożywała w twoim domu ziarno Demetry.
— Jesteś większy, niż Cezar! — zawołał z uniesieniem Viniciusz.