Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 150.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, od pięciu lat, codzień postępuję w ten mniej więcej sposób z tą płochliwą turkawką, i nie mogę się uskarżać na jej srogość...
Chryzotemis uderzyła go na to wachlarzem z pawich piór i rzekła:
— Alboż się nie opierałam, satyrze!
— Ze względu na mego poprzednika...
— Alboż nie byłeś u moich nóg?
— Żeby na ich palce zakładać pierścionki.
Chryzotemis spojrzała mimowoli na swe stopy, na których palcach połyskiwały istotnie skry klejnotów, i oboje z Petroniuszem poczęli się śmiać. Lecz Viniciusz nie słuchał ich sprzeczki. Serce biło mu niespokojnie pod wzorzystą szatą syryjskiego kapłana, w którą się przybrał na przyjęcie Lygii.
— Już powinni byli wyjść z pałacu — rzekł, jakby mówiąc sam do siebie.
— Powinni byli — odpowiedział Petroniusz. — Może ci tymczasem opowiedzieć o wróżbach Apoloniusza z Tyany, lub ową historyę o Rufinie, której nie pamiętam dlaczego nie skończyłem.
Lecz Viniciusza zarówno mało obchodził Apoloniusz z Tyany, jak i historya Rufina. Myśl jego była przy Lygii i choć czuł, że piękniej było przyjąć ją w domu, niż iść w roli zbira do pałacu, żałował jednak chwilami, że nie poszedł tylko dlatego, że mógłby wcześniej widzieć Lygię i siedzieć koło niej w ciemnościach w podwójnej lektyce.
Tymczasem niewolnicy wnieśli trójnożne, zdobne