mijają chmury, pokrywające słońce, a natomiast poczęła się rozmowa, niby pełna jeszcze smutku, lecz pełna i układów na przyszłość, tyczących podróży, artystycznych wystąpień, a nawet i przyjęć, jakich wymagało zapowiedziane przybycie Tirydata, króla Armenii. Tigellinus próbował wprawdzie jeszcze wspomnieć o czarach, lecz Petroniusz, pewny już wygranej, podjął wprost wyzwanie.
— Tigellinie — rzekł — czy sądzisz, że czary mogą szkodzić bogom?
— Sam Cezar o nich mówił — odpowiedział dworak.
— Boleść mówiła, nie Cezar, lecz ty co o tem mniemasz?
— Bogowie zbyt są potężni, by mogli podlegać urokom.
— Miałżebyś zaś odmawiać boskości Cezarowi i jego rodzinie?
— Peractum est![1] — mruknął stojący obok Eprius Marcellus, powtarzając okrzyk, jaki wydawał lud, gdy gladyator w arenie ugodzony został odrazu tak, że nie potrzebował dobicia.
Tigellinus zgryzł w sobie gniew. Między nim i Petroniuszem zdawna istniało współzawodnictwo wobec Nerona i Tigellinus miał tę wyższość, że Nero mniej, albo raczej wcale się wobec niego nie krępował, aż dotąd jednak Petroniusz, ilekroć się zetknęli, pokonywał go rozumem i dowcipem.
Tak się stało i teraz. Tigellinus umilkł i tylko
- ↑ Peractum est! – został pokonany.