Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 276.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

księżyca ukazał się z ponad nagromadzonych chmur i oświecił okolicę lepiej od mdłych latarek. Coś zdala poczęło wreszcie błyszczeć, jakby ognisko lub płomień pochodni. Viniciusz pochylił się ku Chilonowi i spytał, czy to Ostrianum.
Chilo, na którym noc, odległość od miasta i te postaci, do widm podobne, czyniły widocznie silne wrażenie, odrzekł nieco niepewnym głosem:
— Nie wiem, panie, nie byłem nigdy w Ostrianum. Ale mogliby chwalić Chrystusa gdzieś bliżej miasta.
Po chwili zaś, czując potrzebę rozmowy i pokrzepienia odwagi, dodał:
— Schodzą się, jak zbójcy, a przecie niewolno im zabijać, chyba że mnie ów Lyg zwiódł niegodnie.
Lecz Viniciusza, który myślał o Lygii, zdziwiła także ta ostrożność i tajemniczość, z jaką jej współwyznawcy zbierali się dla słuchania swego najwyższego kapłana, więc rzekł:
— Jak wszystkie religie, tak i ta ma między nami swych zwolenników, ale chrześcijanie, to sekta żydowska. Czemuż zbierają się tu, gdy na Zatybrzu stają świątynie żydowskie, w których w biały dzień Żydzi składają ofiary?
— Nie, panie. Żydzi właśnie są ich najzaciętszymi nieprzyjaciółmi. Mówiono mi, że już przed dzisiejszym Cezarem przyszło niemal do wojny między Żydami a nimi. Cezara Klaudyusza znudziły tak te rozruchy, że wygnał wszystkich Żydów, dziś