Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.1 307.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zamykających dalsze mieszkania, wyszedł człowiek z sitem w ręku i zbliżył się do fontanny.
Młody człowiek na pierwszy rzut oka poznał Ursusa.
— To Lyg! — szepnął Viniciusz.
— Czy mam zaraz połamać mu kości?
— Czekaj.
Ursus nie dostrzegł ich, albowiem stali w mroku sieni, i począł spokojnie opłukiwać w wodzie jarzyny, napełniające sito. Widocznem było, że po całej nocy, spędzonej na cmentarzu, zamierzał przygotować z nich śniadanie. Po chwili, ukończywszy swą czynność, wziął mokre sito i zniknął z niem razem za zasłoną. Kroto i Viniciusz ruszyli za nim, sądząc, że wpadną wprost do mieszkania Lygii.
Więc zdziwienie ich było niepomierne, gdy spostrzegli, że zasłona oddzielała od podwórza nie mieszkanie, ale drugi ciemny kurytarz, na końcu którego widać było ogródek, złożony z kilku cyprysów, kilku mirtowych krzaków i mały domek, przylepiony do ślepej tylnej ściany innej kamienicy.
Obaj zrozumieli natychmiast, że jest to dla nich okoliczność pomyślna. Na podwórzu mogło powstać zbiegowisko wszystkich mieszkańców, ustronność zaś domku ułatwiała przedsięwzięcie. Prędko uwiną się z obrońcami, a raczej z Ursusem, poczem z porwaną Lygią równie prędko dostaną się na ulicę, a tam już dadzą sobie rady. Prawdopodobnie nikt ich nie zaczepi, gdyby ich zaczepiono, powiedzą, że chodzi