Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 126.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i fauny poczęły gonić z krzykiem za nimfami. Bito tyrsami w lampy, by je pogasić. Niektóre części gajów ogarnęła ciemność. Wszędzie jednak słychać było to głośne krzyki, to śmiechy, to szept, to zdyszany oddech ludzkich piersi. Rzym istotnie nie widział dotąd nic podobnego.
Viniciusz nie był pijany, jak na owej uczcie w pałacu Cezara, na której była Lygia, ale i jego olśnił i upoił widok wszystkiego, co się działo, a wreszcie ogarnęła go gorączka rozkoszy. Wypadłszy do lasu, biegł razem z innymi, upatrując, która z dryad wyda mu się najpiękniejszą. Co chwila przelatywały koło niego ze śpiewem i okrzykami coraz nowe ich stada, gonione przez faunów, satyrów, senatorów, rycerzy i przez odgłosy muzyki. Ujrzawszy nareszcie orszak dziewic, prowadzony przez jedną, przybraną za Dyanę, skoczył ku niemu, chcąc bliżej spojrzeć na boginię, i nagle serce zamarło mu w piersiach. Oto zdawało mu się, że w bogini z księżycem na głowie poznaje Lygię.
One zaś otoczyły go szalonym korowodem, a po chwili, chcąc go widocznie skłonić do pościgu, pierzchły, jak stado sarn. Lecz on został na miejscu, z bijącem sercem, bez oddechu, bo jakkolwiek rozpoznał, że Dyana nie była Lygią i zblizka nie była nawet do niej podobna, zbyt silne wrażenie pozbawiło go sił. Nagle ogarnęła go tęsknota za Lygią, tak niezmierna, jakiej nigdy w życiu nie doświadczał i miłość do niej napłynęła mu nową