Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ogromną falą do piersi. Nigdy nie wydała mu się droższą, czystszą i bardziej umiłowaną, jak w tym lesie szału i dzikiej rozpusty. Przed chwilą sam chciał pić z tego kielicha i wziąć udział w owem rozpętaniu zmysłów i bezwstydu, teraz przejął go wstręt i obrzydzenie. Poczuł, że dusi go ohyda, że piersiom jego potrzeba powietrza a oczom gwiazd, nie zaćmionych przez gęstwę tego strasznego gaju, i postanowił uciekać. Lecz zaledwie ruszył, stanęła przed nim jakaś postać, z głową owiniętą w zasłonę, i wsparłszy się dłońmi na jego ramionach, poczęła szeptać, oblewając mu gorącem tchnieniem twarz:
— Kocham cię!... Pójdź! Nikt nas nie ujrzy: śpiesz się!
Viniciusz obudził się, jakby ze snu:
— Ktoś ty?
Lecz ona wsparła się na nim piersią i poczęła nalegać:
— Śpiesz się! Patrz, jak tu pusto, a ja cię kocham! Pójdź!
— Ktoś ty? — powtórzył Viniciusz.
— Zgadnij!...
To rzekłszy, przycisnęła przez zasłonę usta do jego ust, ciągnąc jednocześnie ku sobie jego głowę, aż wreszcie, gdy jej zbrakło oddechu, oderwała od niego twarz.
— Noc miłości!... noc zapamiętania! — mówiła,