Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 128.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chwytając szybko powietrze. — Dziś wolno!... Masz mnie!
Lecz Viniciusza sparzył ów pocałunek i napełnił go nowem obrzydzeniem. Dusza i serce jego były gdzieindziej i na całym świecie nie istniało dla niego nic, prócz Lygii.
Więc, odsunąwszy ręką zakwefioną postać, rzekł:
— Ktokolwiek jesteś, kocham inną i nie chcę cię.
A ona zniżyła ku niemu głowę:
— Uchyl zasłony.
Lecz w tej chwili zaszeleściały liście poblizkich mirtów; postać znikła, jak senne widziadło, tylko zdaleka rozległ się jej śmiech jakiś dziwny i złowrogi.
Petroniusz stanął przed Viniciuszem.
— Słyszałem i widziałem — rzekł.
Viniciusz zaś odpowiedział:
— Pójdźmy stąd!...
I poszli. Minęli gorejące światłem lupanaria, gaj, łańcuch konnych pretorianów i odnaleźli lektyki.
— Wstąpię do ciebie — rzekł Petroniusz.
I wsiedli razem. Lecz przez drogę milczeli obaj. Dopiero gdy znaleźli się w atrium Viniciuszowego domu, Petroniusz rzekł:
— Czy wiesz, kto to był?
— Rubria? — spytał Viniciusz, wstrząsnąwszy się na samą myśl, że Rubria była westalką.
— Nie.