Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 185.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

sem, jak człowiek, który nie ma czasu do stracenia:
— Przyszłaś? Nie wiem, jak ci mam dziękować, o Lygio!... Bóg nie mógł mi zesłać lepszej wróżby. Pozdrawiam cię jeszcze, żegnając, ale nie żegnam na długo. Po drodze rozstawię konie partyjskie i w każdy dzień wolny będę przy tobie, póki powrotu sobie nie wyproszę. Bądź zdrowa!
— Bądź zdrów, Marku, — odrzekła Lygia i potem dodała ciszej:
— Niech cię Chrystus prowadzi i otworzy ci duszę na słowa Pawła.
On zaś ucieszył się w sercu, iż chodzi jej o to, by prędko został chrześcijaninem, więc odpowiedział:
Ocelle mi! niech się tak stanie, jak mówisz. Paweł woli jechać między mymi ludźmi, ale jest ze mną i będzie mi mistrzem i towarzyszem... Uchyl zasłony, radości moja, abym cię jeszcze ujrzał przed drogą. Czemu się tak zakryłaś?
Ona podniosła ręką zasłonę i ukazała mu swą jasną twarz i cudne śmiejące się oczy, pytając:
— To źle?
I uśmiech jej miał w sobie trochę dziewczęcej przekory, lecz Viniciusz, patrząc na nią z uniesieniem, odpowiedział:
— Źle dla oczu moich, które niechby do śmierci patrzyły na ciebie jedną.
Poczem zwrócił się do Ursusa i rzekł: