Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.2 259.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nadto widoczną, że Lygia, Linnus i Ursus musieli wraz z innymi mieszkańcami dzielnicy szukać w ucieczce ocalenia przed pożarem. „Trzeba ich szukać między tłumem, za bramami miasta“ — pomyślał Viniciusz.
Nie zdziwiło go też zbytnio, że nie napotkał ich na via Portuensis, mogli bowiem wyjść z Zatybrza ze strony przeciwnej, w kierunku wzgórza Watykańskiego. W każdym razie ocaleli, przynajmniej od ognia. Viniciuszowi kamień spadł z piersi. Widział wprawdzie z jak strasznemi niebezpieczeństwami była połączona ucieczka, ale myśl o nadludzkiej sile Ursusa dodawała mu otuchy. „Trzeba mi teraz (mówił sobie) uciekać stąd i przez ogrody Domicyi przedostać się do ogrodów Agrypiny. Tam ich znajdę. Dymy tam nie straszne, bo wiatr wieje od gór Sabińskich“.
Przyszedł jednak najwyższy czas, w którym musiał myśleć o własnym ocaleniu, albowiem fala ognia napływała coraz bliżej od strony wyspy i kłęby dymu przysłoniły niemal zupełnie zaułek. Kaganek, którym świecił sobie w domu, zgasł od przeciągu powietrza. Viniciusz, wypadłszy na ulicę, biegł teraz całym pędem ku via Portuensis, w tę samą stronę, z której przyszedł, a pożar zdawał się go gonić swym ognistym oddechem, to otaczając go coraz nowemi chmurami dymu, to obsypując skrami, które padały mu na włosy, na szyję i odzież. Tunika poczęła się na nim tlić w kilku miejscach, lecz on