Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 027.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pożar tak, że, jakkolwiek poblizkie wzniesienia były w świetle, oni sami znaleźli się w cieniu. Minąwszy cyrk, skręcili jeszcze na lewo i weszli w rodzaj wąwozu, w którym było zupełnie ciemno. Ale w ciemnościach owych Viniciusz dojrzał roje migających latarek.
— Oto oni! — rzekł Chilo. — Będzie ich dziś więcej, niż kiedykolwiek, bo inne domy modlitwy spłonęły lub pełne są dymu, jak całe Zatybrze.
— Tak! słyszę śpiewy — rzekł Viniciusz.
Jakoż z ciemnego otworu w górze dochodziły śpiewające głosy ludzkie, latarki zaś ginęły w nim jedna za drugą. Lecz z bocznych wąwozów wysuwały się coraz nowe postacie, tak, że po niejakim czasie Viniciusz i Chilo znaleźli się wśród całej gromady ludzi.
Chilo zsunął się z muła i, skinąwszy na wyrostka, który szedł obok, rzekł mu:
— Jestem kapłanem Chrystusa i biskupem. Potrzymaj nam muły, a dostaniesz moje błogosławieństwo i odpuszczenie grzechów.
Potem, nie czekając odpowiedzi, wsunął mu w rękę cugle, sam zaś przyłączył się wraz z Viniciuszem do idącej gromady.
Po chwili weszli do podziemia i posuwali się przy mdłym blasku latarek ciemnym korytarzem, póki nie dotarli do obszernej jaskini, z której widocznie wybierano poprzednio kamień, albowiem ściany utworzone były z świeżych jego odłamów.
Było tam widniej, niż w korytarzu, gdyż prócz