Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 042.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

kając wielkich porównań w widoku, który się przed nim roztaczał. I twarz poczęła mu się mienić. Nie wzruszyła go wprawdzie zagłada ojczystego miasta, ale upoił się i wzruszył patosem własnych słów do tego stopnia, że nagle upuścił z brzękiem lutnię pod stopy i owinąwszy się w „syrmę“, pozostał jak skamieniały, podobny do jednego z tych posągów Niobidów, które zdobiły dziedziniec Palatynu.
Po krótkiej chwili milczenia, zawrzała burza oklasków. Lecz z oddali odpowiedziało mu wycie tłumów. Teraz nikt już tam nie wątpił, że to Cezar rozkazał spalić miasto, by sobie wyprawić widowisko i śpiewać przy niem pieśni. Nero, usłyszawszy ów krzyk setek tysięcy głosów, zwrócił się do augustianów ze smutnym, pełnym rezygnacyi uśmiechem człowieka, którego krzywdzą, i rzekł:
— Oto, jak Kwiryci umieją cenić mnie i poezyę.
— Łotry! — odpowiedział Watyniusz — każ, panie, uderzyć na nich pretorianom.
Nero zwrócił się do Tigellina:
— Czy mogę liczyć na wierność żołnierzy?
— Tak, boski! — odpowiedział prefekt.
Lecz Petroniusz wzruszył ramionami.
— Na ich wierność, lecz nie na ich liczbę — rzekł. — Zostań tymczasem tu, gdzie jesteś, bo tu najbezpieczniej, a ten lud trzeba uspokoić.
Tego zdania był i Seneka, i konsul Licyniusz. Tymczasem w dole wzburzenie rosło. Lud zbroił się w kamienie, w drągi od namiotów, w deski z wozów