Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 187.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

do biblioteki. Po chwili jednak nadszedł i Petroniusz, aby słyszeć ich rozmowę.
— Choroba ocaliła ją od hańby, bo kaci boją się — mówił młody chłopiec. — Ursus i Glaukus lekarz czuwają nad nią dzień i noc.
— Czy stróże zostali ciż sami?
— Tak, panie, i ona jest w ich izbie. Ci więźniowie, którzy byli w dolnem więzieniu, pomarli wszyscy na gorączkę lub podusili się z zaduchu.
— Ktoś ty jest? — zapytał Petroniusz.
— Szlachetny Viniciusz mnie zna. Jestem synem wdowy, u której mieszkała Lygia.
— I chrześcijaninem?
Chłopiec spojrzał pytającym wzrokiem na Viniciusza, ale widząc, że ów modli się w tej chwili, podniósł głowę i rzekł:
— Tak jest.
— Jakim sposobem możesz wchodzić swobodnie do więzienia?
— Nająłem się, panie, do wynoszenia ciał zmarłych, a uczyniłem to umyślnie, aby przychodzić z pomocą braciom moim i przynosić im wieści z miasta.
Petroniusz począł się przypatrywać uważniej ślicznej twarzy chłopca, jego błękitnym oczom i czarnym, bujnym włosom, poczem spytał:
— Z jakiego kraju jesteś, pacholę?
— Jestem Galilejczykiem, panie.
— Czy chciałbyś, by Lygia była wolną?