Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żymy do trumny podłużny wór z piaskiem, który miejcie gotowy.
Viniciusz, słuchając tych słów, blady był jak płótno, lecz słuchał z tak natężoną uwagą, iż zdawał się naprzód odgadywać, co Nazaryusz ma powiedzieć.
— Czy innych jakich ciał nie będą wynosili z więzienia? — zapytał Petroniusz.
— Zmarło dzisiejszej nocy koło dwudziestu ludzi, a do wieczora umrze jeszcze kilkunastu — odrzekł chłopiec — my musimy iść wraz z całym orszakiem, ale będziemy się ociągali, by zostać w tyle. Na pierwszym skręcie towarzysz mój umyślnie zakuleje. W ten sposób pozostaniemy znacznie za innymi. Wy czekajcie nas koło małej świątyńki Libitiny. Oby Bóg dał noc jak najciemniejszą.
— Bóg da — rzekł Niger. — Wczoraj był wieczór jasny, a potem nagle zerwała się burza. Dziś niebo znów pogodne, ale parno od rana. Co noc teraz będą bywały dżdże i burze.
— Czy idziecie bez świateł? — spytał Viniciusz.
— Na przedzie tylko niosą pochodnie. Wy na wszelki wypadek bądźcie koło świątyni Libitiny, jak tylko się ściemni, chociaż wynosimy zwykle trupy dopiero przed samą północą.
Umilkli, słychać było tylko śpieszny oddech Viniciusza.
Petroniusz zwrócił się do niego.
— Mówiłem wczoraj — rzekł — że najlepiejby