Strona:PL Henryk Sienkiewicz-Quo vadis t.3 229.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem Lygia otworzyła oczy i, położywszy swe rozpalone dłonie na rękach Viniciusza, rzekła:
— Widzę cię — i wiedziałam, że przyjdziesz.
On zaś rzucił się do jej rąk i począł przykładać je do czoła i serca, potem uniósł je nieco z posłania i wsparł o własne piersi.
— Przyszedłem, droga — rzekł. — Niech cię Chrystus strzeże i ocali, o Lygio umiłowana!...
I nie mógł mówić więcej, albowiem serce poczęło mu skowyczeć w piersiach z bólu i miłości, a z bólem nie chciał się przed nią zdradzić.
— Chora jestem, Marku — odrzekła Lygia — i czy na arenie, czy tu, w więzieniu, muszę umrzeć... Ale modliłam się, bym cię przedtem mogła zobaczyć, i przyszedłeś: Chrystus mnie wysłuchał!!
A gdy jeszcze nie mógł zdobyć się na słowa i tylko przyciskał ją do piersi, mówiła dalej:
— Widywałam cię przez okno z Tulianum — i wiedziałam, żeś chciał przyjść. A teraz Zbawiciel dał mi chwilę przytomności, abyśmy się mogli pożegnać. Już ja idę do Niego, Marku, ale kocham cię i zawsze będę kochała.
Viniciusz przemógł się, zdusił w sobie ból i począł mówić głosem, który starał się uczynić spokojnym:
— Nie, droga. Ty nie umrzesz. Apostoł kazał wierzyć i przyrzekł modlić się za ciebie, a on Chrystusa znał, Chrystus go miłował i niczego mu nie odmówi... Gdybyś miała umrzeć, Piotr nie kazałby