siedział nie mój zwykły spowiednik, ale jakiś wiekowy już ksiądz, wyznałam wkońcu, po całej litanji innych grzechów, że jestem ogromnie dumna.
Ale staruszek nie dosłyszał widocznie dokładnie, albowiem otoczył dłonią ucho i zapytał:
— Jaka jesteś?
— Dumna, odrzekłam nie bez poczucia pewnej wewnętrznej dumy, albowiem wydawało mi się, że byle kto nie może mieć takiego grzechu.
— Aha! dumna! No, proszę! A z czegożeś ty, moje dziecko, taka dumna?
Milczałam, albowiem nie mogłam znaleźć narazie odpowiedzi.
— Czy może ty pochodzisz z jakiego historycznego rodu?
— Nie, wcale nie. Ot, szlachcianka jestem, jak każda inna, ale żeby tam ród mój miał być aż historyczny, to wcale nie.
— Aha! To może ty jesteś bardzo utalentowana, albo uczona?
— Ii... Artystką nie jestem, a co do uczoności, skończyłam pensję, ale teraz ciocia wprowadza mnie w świat, więc nawet niebardzo mam czas co czytać.
— No! już wiem: musisz być bardzo bogata?
— Nie, ojcze. Tata ma wioseczkę, ale i trochę długów, a ciocia żyje z emerytury po mężu.
— Cóż wreszcie? Bo... mnie to tam nie obchodzi i nie dowidzę, ale, jeśli nie to i nie drugie, to chyba musisz być bardzo urodziwa?
— Tak sobie... niczego! Brzydka może nie jestem, ale gdzie mi tam do piękności...
Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/026
Ta strona została uwierzytelniona.