— Niech się spełni i spełnia zawsze twa wola, o Pani mądra! — odpowiedział młodzieniec.
Wówczas bogini, zzuwszy marmurową odzież, zmieniła się w kształt promienny i lekki, jak światło, poczem, chwyciwszy Dioklesa na ręce, wzbiła się w górę i poczęła przecinać chybkim lotem boski eter, podobna do jednej z tych gwiazd, które w noce letnie przelatują tak często nad uśpionym Archipelagem.
∗ ∗
∗ |
Lecieli wartko, jak myśl, aż zatrzymali się w nieznanej krainie, na niebotycznej górze, wyższej, niż Olimp, Ida, Peljon i Ossa. Tam, na stromym szczycie, ujrzał Diokles coś jakby postać niewieścią, owiniętą tak szczelnie w liczne zasłony, że prawdziwych jej kształtów niepodobna było rozpoznać. Naokół owej postaci drgało jakieś dziwne, tajemnicze światło, odmienne od wszystkich świateł ziemskich.
— Oto jest prawda — rzekła Atena. — Widzisz, jak promienie jej, chociaż przyćmione przez zasłony, przenikają je jednak i świecą. Gdyby nie słaby ich odblask, który pada na ziemię i który chwytają źrenice mędrców, ludzie, jak mieszkańcy krain Cymeryjskich, brodziliby w ustawicznym mroku i nocy.
— Przewodniczko niebieska — odpowiedział Diokles — gdy zerwę pierwszą zasłonę, prawda mi jaśniej zaświeci.
— Zerwij — rzekła bogini.
Więc Diokles chwycił za tkaninę i ściągnął ją z prawdy. Żywsze światło zajaśniało mu zaraz w oczach i cały zapatrzony w promienną postać, nie za-