Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —
Zapadło milczenie
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Zwodzisz zawsze tych, którzy ci zaufają — jęknął Diokles — więc zwiodłaś i mnie, bóstwo okrutne i kłamliwe. Ale skoro nie ujrzę już nigdy Prawdy Najwyższej, to ześlij mi choć śmierć-wybawicielkę.
I taki żal nadludzki drgał w jego słowach, że wzruszył nawet Atenę.
Więc, położywszy mu dłoń na nieszczęsnej głowie, rzekła łagodnie:
— Oto ci ją zsyłam, Dioklesie, a z nią razem i tę ostatnią pociechę, że, gdy cię ona ukoi, wówczas ujrzysz tę jasność, od której za życia oślepły twoje oczy.
∗ ∗
∗ |
Noc bladła i mdlała, ale świt wstawał szary, zimny, smutny. Z chmur, nagromadzonych na niebie, poczęły padać obficie gęste, białe płatki śniegu i zasypywać śmiertelne szczątki Dioklesa.
1906.