Strona:PL Henryk Sienkiewicz - Nowele T8.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.
—  97  —

Warguntejusz zwrócił dłoń do góry i począł niby wygarniać z niej pieniądze:
— Czy do tego? — zapytał.
— Tylko do tego! Ty przynajmniej jesteś od nich szczerszy. Tobie jednak także skrzynie Krassusa przesłaniały dotychczas jego osobę. A to mi jest ogromnie przykre...
— I mnie! — zapewnił Warguntejusz.
— Dziękuję — odrzekł Krassus. — Chociaż wiedz, że jako Rzymianina jeszcze bardziej zmartwiłeś mnie tem, coś powiedział, że Rzym musi teraz przejść w moc szaleńców i łotrów. Nie, Wargunteju! Prawda, że cnota upada, miłość ojczyzny gaśnie, czasy są ciężkie, sprawy powikłane i trudne. Aleś ty zapomniał o jednej rzeczy: że jest jeszcze inny rodzaj ludzi, którzy największe trudności rozwiązują lepiej od szaleńców i łotrów.
— Jacyż to ludzie?
Krassus spuścił oczy i rzekł:
— Ludzie prawdziwie wielcy.
A cynik Warguntejusz wzruszył ramionami i zapytał:
— Czy to koniecznie inny rodzaj?...
Lecz dalszą rozmowę przerwał im niewolnik, którego obowiązkiem było wymieniać nazwiska przybyłych gości i który, ukazawszy się we drzwiach tryklinium, zawołał:
— Kajus Juljusz Cezar!
1907.