— Abdolonimie! Z córką moją, jeśli istotnie zapach twoich róż odurzył ją do zupełnej utraty rozumu, pogadam osobno i mam nadzieję wybić jej z głowy nieprzyzwoite myśli. Co się tyczy ciebie, mój sposób widzenia jest następujący. Ceniłem cię zawsze za twoje ogrodowizny. Rzodkiew, którą mi sprzedajesz, nigdy nie jest sparciała, a twoja cebula nietylko dobrze smakuje, ale i odbija się tak przyjemnie, że nieraz kupcy na Byrsie[1] pytają mnie, u kogo ją nabywam. To znaczy, że to, co robisz, robisz dobrze. Z tego powodu nie wybuchnąłem gniewem, gdyż zresztą nie widziałem nigdy, ażeby gniew przyniósł coś komuś w zysku. Ale zastanów się nad twem niebacznem żądaniem! Wiesz, że ja, Marhabal, należę do starszyzny sydońskiej; pięć moich okrętów krąży po morzu między Fenicją a wyspami i Grecją; dwa odwiedza brzegi Sycylji i Kartaginy. Mam stu trzydziestu niewolników, ten oto pałac w Sydonie, dom w Tyrze i dwa wielkie składy towarów, nie licząc fabryki szkła i farbierni. Taki jest mój majątek, który zczasem przejdzie na moją córkę, ponieważ jest ona jedynem mojem prawem dziecięciem. A teraz pytam się ciebie: z czem ty przystępujesz do interesu? co masz? ile ci przynoszą twoje warzywa i jak wielki jest naprawdę ten ogród, który uprawiasz?
— Ogród mój — odpowiedział Abdolonim — niewiele większy jest, o Marhabalu, od tej komnaty,
- ↑ Byrsa była w Kartaginie, autor przypuszcza jednak, że Kartagińczycy przenieśli rozmaite nazwy fenickie do swej nowej ojczyzny.